W ubiegły weekend Galeria Szyb Wilson na dwa dni zmieniła się w prawdziwą wystawę jedzeniowej sztuki. Były i food trucki, i mini-sklepiki z kiełbasami, miodami, wyrobami konopianymi, alkoholami i czym tylko dusza zapragnie, i były jeszcze gastro-stanowiska, które oczywiście obraliśmy jako nasz główny cel.
Zaczęliśmy skromnie od Ottomańskiej Pokusy, gdzie zamówiliśmy falafel x 2 (4 zł), borek z mięsem wołowym i cebulką (7 zł), borek ze szpinakiem i serem (7 zł) i baklawę z pistacją (5 zł) oraz orzechami włoskimi (7 zł). Falafel wypadł mistrzowsko – był bardzo sprężysty, a jednocześnie nie miał ani grama powietrza. Borki z kolei były prawdziwym uosobieniem kuchni tureckiej. Stworzone z cienkich, przekładanych placków yufka ze smacznym nadzieniem, podawane na ciepło, z sosami. Całość można określić po prostu jako genialne ciasto z apetycznym wnętrzem, zarówno w opcje wege jak i w opcji mięsnej.
No i bakława – deser przekładany warstwowo ciastem filo z orzechami (pistacjami oraz orzechami włoskimi) ze słodkim syropem cukrowym. Ciasto było BARDZO słodkie, klejące, sycące, czyli takie jak powinno być. Polecamy fanom baaardzo słodkich, ciężkich pokus z orzechami w roli głównej.
Następnie zahaczyliśmy o Fantazję Pierogów, czyli prawdziwą mekkę pierogo-czcicieli. Stół przepełniony był pierogami o apetycznym kształcie i sporym rozmiarze, w bardzo szerokiej gamie kolorystycznej i jeszcze szerszym wyborze smaków. Cena 25 zł/kg. Skusiliśmy się na pierogi ruskie, z botwinką, ze szpinakiem, mięsem, truskawkami oraz kokosem (ten ostatni to istna PETARDA!).
Za te 7 ogromnych pierogów zapłaciliśmy zaledwie 12 zł. Ciasto było „gęste”, grube, jędrne, perfekcyjnie sklejone, zwinnie trzymające środek. A samo wnętrze? Jezu, magia. Wszystkie pierogi były przepyszne, idealnie skomponowane, zdecydowanie warte swej ceny. Mały raj za naście złotych. Tak właśnie powinny smakować prawdziwe polskie pierogi, ot co!
Przystanek numer trzy to Oriental Spoon, miejsce w którym jadaliśmy już wcześniej w Krakowie (oficjalnie jesteśmy fanami Bibimbapa!), które uwielbiamy za pomysł, realizację i przyjazną, a wręcz rodzinną atmosferę (ah musimy chyba Was tam znów odwiedzić ;>).
Skusiliśmy się na zupę kimchi w cenie 12 zł. Dostaliśmy miseczkę gorącego, rybnego wywaru, gdzie oprócz kapusty z kimchi było tofu, sezam i dymka. Zupa niezwykle kusząca intensywnym zapachem, nasycona smakiem, a w dodatku mega pikantna i rozgrzewająca – idealna na chłodne dni.
Gdzieś w tym momencie nasze brzuchy przybierały już powoli kształt piłki lekarskiej, więc zgodnie zadecydowaliśmy, że jest to pora na deser. A na deser bydgoskie pączusie z Fabryki Smaków Jak u Mamy. I tutaj za cenę trzech polskich złotych dostaliśmy mięsiste, mięciutkie, delikatne, wypełnione powidłami śliwkowymi prawdziwe węglowodanowe bomby. O ostatni gryz stoczyliśmy wojnę, ponieważ były naprawdę fenomenalne (oczywiście ONA wygrała…wiadomo).
Wychodząc skusiliśmy się jeszcze na małe co nie co z oferty Zimnego Drania. Ten oto wystawca bezczelnie sprzedawał owocowe, słodkie wina w cenie 20 złotych. Czerwone gronowe z ananasem i pomarańczą oraz białe gronowe z brzoskwinią i owocami tropikalnymi. Co ważne to wina od początku pędzone są na owocach, a nie tylko nimi aromatyzowane, dzięki czemu zawdzięczają swój niepowtarzalny smak. Opuściliśmy Szyb Wilsona z 2 litrami wina, które będą nam umilać najbliższe wieczory ;>
Koniec! Gratulujemy jeżeli dotarliście do końca. Pojedliśmy bardzo smacznie i relatywnie niedrogo. Co nam się jedynie nie spodobało to atmosfera panująca w Szybie Wilsona – całość prezentowała się bardzo smutno, chłodno i nieprzyjaźnie. Ogromna hala przytłaczała te drobne stoiska, przez co traciły swój urok… Niemniej jednak nie będziemy rozpamiętywać festiwalu od tej strony – najważniejsze jest to, że było pysznie!
1 Comment