O tej restauracji naczytaliśmy się okropnie dużo dobrego – że kuchnia molekularna, że niezwykle zdolni kucharze, a do tego wszystkiego jeszcze świeże produkty najwyższej jakości oraz menu stworzone z pasji. Sami musicie przyznać, że brzmi to zachęcająco.

Potem przyszedł Restaurant Week z ich motywem towarzyskości i postanowiliśmy być niezwykle towarzyscy właśnie w tymże lokalu. Menu może nie było spełnieniem naszych marzeń ale musieliśmy tam W KOŃCU zjeść.

Tak więc jest niedziela, godzina 16:00 i siedzimy przy jednym z sześciu stolików, które zamówiły festiwalowe menu. Pierwsza przystawka to Carpaccio z kaczki / kurka / fenkuł / jałowiec. Pytanie pierwsze czy tak wygląda carpaccio? (Mamy tu na myśli grubość mięsa. Klasyczne carpaccio powinno być cieniutko pokrojone.) Po drugie niektórych części nie dało się nawet przeżuć. Po trzecie super, że dymiło i w ogóle ale czemu, kiedy ON już dostał przystawkę i praktycznie pochłonął ją już w całości ONA musiała czekać dłuższą chwilę, aż doczeka się swojego kremu?

img_9552

img_9551

I tu przechodzimy do drugiej przystawki: Krem z dyni / mleko kokosowe / cytrusy / serek pistacjowy. Nalewanie zupy z sosjerki (która notabene były brudna) przy kliencie ma sens, kiedy jest przygotowana ładna wkładka na talerzu jak np. TU i do tego jest to robione niezwykle umiejętnie. Tu po prostu to nie miało sensu, a jeszcze przy tym ONA dostała zupnym pociskiem w rękę – no bo przecież zmiksowanie kremu na krem jest nielada wyczynem. Samo danie prezentowało się hmm…biednie. I też tak smakowało. Mleczko kokosowe trochę wzbogaciło smak ale to tyle. Cytrusów czy serka pistacjowego nie odczuliśmy w smaku. Za to odczuliśmy jakiegoś gluta, który pływał w środku…nie wiem co to było i chyba nie chcemy. Lepiej zapomnieć.

IMG_9550.JPG

Dania główne! Pierwsze z nich to Comber z królika / au gratin z dyni / marchewka baby. Mięso było delikatne, mięciutkie, smaczne jedynie nie rozumiemy po co w tym wszystkim kość? Wygląd talerza średnio nieapetyczny – naprawdę nie wiemy co kucharz miał na myśli.

img_9609

Polędwica z dorsza / ziemniak truflowy / sos porowy – i tutaj nasi czytelnicy nie możemy się za bardzo do niczego przyczepić. Dorsz delikatny i bielutki – naprawdę idealnie przygotowana ryba. Ziemniak pyszny ale to już raczej nie zasługa kucharza tylko samego ziemniaka. I na koniec sos porowy idealnie wpasowujący się w całość, nadając fajny smaczek – szkoda tylko, że było go tak mało.

IMG_9553.JPG

No i deser. Desery w naszym odczuciu to coś relatywnie prostego, czego nie da się zepsuć, tym bardziej w restauracji wyższej klasy – błąd. Mus truskawkowy / mleczko pistacjowe / kawior limonkowo-miętowy, bo przecież sezon truskawkowy trwa w najlepsze. Do tego mamy siatkę z przypalonego karmelu i piankę bez smaku.

img_9611

Lody fiołkowe / beza / syrop z igieł sosny. I tu znów piękna kompozycja na talerzu. Lody fiołkowe smakowały jak z pudełka, a podano ja chyba po prostu chlustając łyżką na talerz. Reszta? Po prostu bez komentarza. To że wyszliśmy po spróbowaniu deseru powinno być dość wymowne.

img_9610d

Trochę hejt post, wiemy, ale to co doświadczyliśmy w czasie naszej 3-daniowej podróży rzuca mocny cień na restauracje Numer 1 Kuchnia Autorska. Obsługa przynosiła sok 10 minut (ponieważ stolik 8-osobowy jest ważniejszy niż ten 2-osobowy) i nie była pewna chyba do końca co ma robić. Dość oburzeni po kolacji chcieliśmy napisać o tym u nich na fejsbuku ale nie można wystawiać opinii hmmm… Nie polecamy.

Strona internetowa

Numer 1 Kuchnia Autorska
Tarnowskie Góry, Sienkiewicza 1

Tags:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *