Tęskniliście? My trochę…i sami w sumie do końca nie wiemy dlaczego. Czy to chodzi o to jedzenie z trucków? Wiadomo, że tak ale chodzi też o ten chill na rynku i uśmiechnięte twarze dookoła rozkosznie pałaszujące kolejne porcje jedzenia, bez cienia wyrzutów sumienia. Kilogramy pysznej szamy z każdego rejonu świata, 26 food trucków w pocie czoła wydających kolejne tacki i unoszące się w powietrzu dźwięki setek osób bezwstydnie mlaskających i siorbiących – pięknie. A co lepsze – ciągle nam wszystkim mało! Ludzie, halo – o co chodzi? 😀
DZIEŃ I
Lekko pochmurny, zmagający nieuprzejmie mocnym wiatrem po twarzy, (jeszcze) bez tłumów ludzi. Zaczęliśmy konkretnie, „po polskiemu” w Robimy Pierogi, gdzie zamówiliśmy 10 szt. (14 zł) pół na pół z masłem orzechowym, batatami i marchewką (HIT!) oraz z podgrzybkami, lazurem i szpinakiem. Opcja 1 była delikatnym połączeniem marchewki i słodkiego ziemniaka, wzbogacona intensywnym smakiem masła orzechowego – no po prostu SZTOS! ONA zakochała się po uszy! Z kolei druga wersja była BARDZO mocno serowa z lekko przebłyskującym szpinakiem (o tak!).
Udało nam się kąsnąć jeszcze trochę pierogów z kurczakiem, pesto i cukinią, którym dajemy solidne 7/10 oraz z mięsem, które były wręcz BOSKIE (tym razem ON się zachwycał)! Zresztą samo ciasto robi swoje – trzymające zwarcie farsz, sprężyste, mięsiste, idealne – po prostu pierogi jak u babci!
Akity Ramen chyba nikomu przedstawiać nie musimy. To dość głośne rozrabiaki w food truckowym towarzystwie. Zawsze przejmują najdłuższe kolejki na zlotach, przywożą litry ramenu i zawsze przegrywają z lokalsami w pojedynku na wyjedzenie (tym razem też oczywiście przegrali). Ale za to wygrali konkurs na najlepsze danie zlotu – naprawdę masakra z nimi!
My na szczęście trafiliśmy na zaledwie dwie osoby w kolejce i bardzo szybko dostaliśmy swoją solidną porcję, buchającego aromatem ramenu. Nie rozpisując się zbytnio – pełen smaku bulion z genialnym, sprężystym makaronem i mięskiem, które po prostu rozpływa się w ustach…ahh już tęsknimy!
Następnie Food Revolta (o których pisaliśmy już TUTAJ) i ich GRENADA (24 zł) z roszponką, mango, ogórkiem musztardowym, smażoną papryką, miętą i sosem bbq karaibskim. Mięso niestety było well done i nawet nie zostaliśmy zapytani o stopień wysmażenia – ale to ich jedyna wpadka. Bułka była duża, chrupiąca z zewnątrz, mięciutka w środku, składniki genialnie dobrane (ah to mango!), a sos nie dość, że pasował idealnie do buksa to sam w sobie był oryginalny i smaczny. Mocne 7/10 gdyby nie to mięso ;<
DZIEŃ II
Drugi dzień pokazał jak bardzo wszyscy byliśmy spragnieni jedzenia z trucków – tłum i godzinne kolejki, ale mimo tego ludzi do nocy nie ubywało (cholera…).
Swą sobotnią, żarłoczną trasę zaczęliśmy po wegańsku w Papuvege, by spróbować ich buksa (18 zł) z kotletem z soczewicy i pieczarek, ogórkiem konserwowym, pomidorem, sałatą, cebulą, bakłażanem i sosem bbq+majonez. Domówiliśmy jeszcze za złotówkę wegański ser, który smakował jak PRAWDZIWY ser – serio byliśmy w szoku!
ON narzekał trochę na za słonego kotleta i małą ilość sosu (ok, mogło by być trochę więcej), którym obydwoje się zachwycali. Mimo wszystko całość wypadła BARDZO zacnie. Spodobało nam się połączenie soczewico-pieczarkowego kotleta z ogórkiem konserwowym. ONA zachwycała się bułką, która była duża, chrupka i „jędrna”. Zresztą zobaczcie sami jak schludnie i ponętnie wygląda ten burger!
Spróbowaliśmy jeszcze shake’a z bananami, masłem orzechowym i mlekiem roślinnym (12 zł), czyli najlepsze możliwe połączenie pod słońcem. Składniki perfekcyjnie wymierzone, nic więcej nam nie było potrzeba, pysznie.
Kolejno odważyliśmy się być odważni u Walentego Kani. Kusiły raki, kusiły kiełbaski z sarny, kozy i wiele więcej. Ostatecznie padło na gulasz nigeryjski na ślimakach (20 zł). Chwilę później od razu pożałowaliśmy. Po pierwsze poraziła nas wielkość porcji. Po drugie „gulasz” smakował jak woda z papryką w proszku. Po trzecie ślimaki nie smakowały jak część tego gulaszu tylko jakby rzucone na talerz znikąd. Porażka.
Na pociechę poszliśmy do POżarcia pochłonąć Asia Pork (18 zł) z długo duszoną łopatką wieprzową, z sosem słodko-kwaśnym, kolendrą, rzepą japońską i sezamem. Mięso było mięciutkie, pyszne, delikatne. JEMU przeszkadzał nadmiar kolendry (dla NIEJ było jej odpowiednio :D). Spodobał nam się nietypowy składnik jakim była rzepa japońska, który fajnie pasował do całej kompozycji. I byłoby naprawdę porządnie gdyby nie ta bułka – choć chrupiąca i smaczna to nie trzymała w środku składników, więc zjedzenie kanapki było prawdziwą walką.
DZIEŃ III
W niedzielę mieliśmy odpuścić ale nie byliśmy w stanie przejść obojętnie obok TEGO langosza… Nie będziemy już za dużo o nich pisać (bo ileż można!) ale jak coś to wpadajcie po więcej TUTAJ. Yummi Langosz to jeden z naszych ulubionych food trucków. Nie dość, że za naście złotych serwują teleportację na madziarskie tereny to jeszcze sprawiają, że zapominacie o setkach kalorii ukrytych w tym mącznym placku, smażonym na głębokim oleju, ociekającym solidną porcją śmietany, oprószonym sporą dawką żółciutkiego sera…o boże… Kochani, tak właśnie smakuje prawdziwy #foodporn! A najlepsze w tym wszystkim jest to, że z ich trucka zawsze bije ciepłem i uśmiechem, ZAWSZE ().
Przedostatnim bohaterem tego postu jest My little thailand food truck, czyli prawdziwe odkrycie tego zlotu. W tym niepozornym food trucku spróbowaliśmy czerwonego curry, by zaraz wrócić jeszcze po żółte (po 17 zł). Magia smaku i aromatu bijąca z każdej strony, otoczona wschodnim klimatem. I jak czerwone curry uszczypliwie drażniło nutką pikanterii to żółte dobitnie i czule odznaczało się mleczkiem kokosowym. Obie porcje zwieńczone były u góry idealnie orzeszkami (choć przydałaby się jeszcze kolendra :). W tym wszystkim tylko jeden minus za ryż, który był ciut rozgotowany, a przez to trochę za bardzo klejący i w rezultacie na dole kubełka tworzyła się ryżowa papka. Niemniej jednak bezapelacyjne okrycie tego zlotu!
Na sam koniec wpadliśmy do Króla Kur na Strips Box (22 zł). Wrażenia? Dobra i chrupiąca panierka i soczyste mięso. ON zachwycał się sosem miodowo-musztardowym, JEJ niestety nie podszedł do końca – zdecydowanie opcja dla fanów tego typu połączeń smaków.
I na tym kończymy nasze weekendowe wspomnienia. Było smacznie i czekamy na więcej – do zobaczenia na kolejnym Rynku Smaków!
Robimy Pierogi // Facebook
Akita Ramen // Facebook
Food Revolta // Facebook
Papuvege // Facebook
Walenty Kania „kuchnia dla odważnych” // Facebook
POżarcie // Facebook
Yummi Langosz // Facebook
My little thailand food truck // Facebook
Król Kur // Facebook
Przeczytałem bez bólu – dobry tekst.